Zaburzeniom rytmu serca mogą towarzyszyć różne emocje związane z arytmiami: uczucie lęku, niepokoju, wyczerpania. Warto wiedzieć, skąd się te emocje biorą i jak sobie z nimi radzić. Od tego zależy jakość życia pacjenta – zwraca uwagę psycholog kliniczny Anna Mierzyńska i wyjaśnia, kiedy warto rozważyć rozszerzenie prowadzonej terapii kardiologicznej o konsultację z psychologiem lub psychiatrą.
Ekspert: Dr n. med. i n. o zdr. Anna Mierzyńska
Specjalista psychologii klinicznej z Kliniki Kardiochirurgii Wojskowego Instytutu Medycznego Państwowego Instytutu Badawczego, ekspert Sekcji Rytmu Serca Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego
Pani Doktor, zaburzenia rytmu serca kojarzą się przede wszystkim z „kołataniami serca”, objawami ściśle fizjologicznymi. Czy arytmia może wpływać także na stan emocjonalny pacjenta?
Tak, przy czym na wstępie warto zaznaczyć, że sytuacja, w której pacjent ma świadomość, że w danym momencie czuje fizyczne symptomy arytmii, z psychologicznego punktu widzenia może być korzystniejsza, ponieważ źródło zmienionego samopoczucia – zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego, jest znane, a tym samym bardziej zrozumiałe. Co innego, kiedy dana osoba nie potrafi właściwie rozpoznać przyczyn swojego gorszego samopoczucia. W takich przypadkach pacjent może czuć się inaczej, gorzej niż zwykle, ale może nie wiedzieć, dlaczego.
Jak pacjenci z zaburzeniami rytmu serca opisują swoje zmienione samopoczucie?
Bywa, że pacjenci z zaburzeniami rytmu serca mówią, iż serce im „wali”, „kołacze”, ich sercem „szarpie”. Jednak to, co w rozmowach z moimi pacjentami z arytmiami wysuwa się na pierwszy plan, to poczucie znacznego zmęczenia, wyczerpania. Może być to następstwem zaburzeń rytmu serca, zwłaszcza nadkomorowych, z powodu nierytmicznej pracy serca. Często pacjenci z migotaniem przedsionków mówią, że czują się arytmią bardzo wyczerpani, że są „wyprani z sił”. Zatem po pierwsze pacjenci czują, że ich serce w jakiś sposób bije nierówno, a drugie, że jest to bardzo męczące.
To może być dla pacjenta doświadczenie trudne nie tylko fizycznie, ale także emocjonalnie?
W przypadku nierównego bicia serca zachodzi bardzo ciekawe zjawisko z pogranicza medycyny i psychologii. Kiedy w naszym życiu nagle dojdzie do sytuacji, w której coś bardzo nas zestresuje, co przepełni nas niepokojem i lękiem, dochodzi do reakcji pobudzenia ze strony układu współczulnego. W takich przypadkach następuje naturalna mobilizacja organizmu: serce przyspiesza, dając nam energię do działania – do walki albo do ucieczki. To naturalna, prawidłowa reakcja organizmu, jednak pacjenci z zaburzeniami rytmu serca czują opisywane wzbudzenie w sytuacji spoczynku – kiedy nie ma mowy o zewnętrznych czynnikach stresogennych. W takiej sytuacji umysł będzie szukał racjonalnej przyczyny: co się ze mną dzieje, że jestem tak pobudzony, że moje serce „wali jak młotem”, mam przyspieszony, spłycony oddech i poczucie głębokiego niepokoju, choć obiektywnie nic złego się nie dzieje?! Nie znajdując zrozumiałego uzasadnienia reakcji swojego organizmu, możemy czuć lęk.
Co w takiej sytuacji może pomóc pacjentowi?
Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, pomóc może wiedza. Kiedy rozmawiam z pacjentami ze wspomnianymi objawami, próbuję im pokazać, że symptomy, które oni odczuwają jako reakcje emocjonalne, o ile nie wynikają z uzasadnionych sytuacji wywołujących stres lub lęk, mogą być następstwem na przykład migotania przedsionków. Informacja, że subiektywne uczucia, które pacjenci do tej pory definiowali na przykład jako nieuzasadniony niepokój, mogą wynikać ze zmian związanych z arytmią i widocznych w zapisie EKG, daje im pewne poczucie – trudno powiedzieć uspokojenia – ale pewnego rodzaju zrozumienia tego, co się z nimi aktualnie dzieje, a tym samym większego poczucia kontroli i bezpieczeństwa. Warto podkreślić, że uczucie niepokoju i utraty sił, które towarzyszy różnym zaburzeniom rytmu serca jest dodatkowym kosztem choroby podstawowej. Warto wiedzieć, że ryzyko takiego kosztu niekiedy istnieje i jak w razie potrzeby ten koszt skutecznie redukować.
Wiemy, że nieoceniona jest wiedza; zrozumienie fizjologicznych i psychologicznych mechanizmów związanych z arytmiami. Czy to wystarczające wsparcie w większości przypadków, jeśli chodzi o zaburzenia rytmu serca?
To z pewnością uniwersalna, zawsze pomocna oręż w walce z niepokojem związanym z – jakąkolwiek zresztą – chorobą: wiedza o schorzeniu i związanymi z nim mechanizmami. W przypadku obszaru zaburzeń rytmu serca nie można jednak nie wspomnieć o pacjentach z urządzeniami wszczepialnymi: stymulatorami serca, kardiowerterami-defibrylatorami i układami do terapii resynchronizującej. To grupa pacjentów ze szczególnymi doświadczeniami w przebiegu leczenia.
Dlaczego w kontekście opieki psychologicznej osoby z układami do elektroterapii to szczególna grupa pacjentów?
Wynika to wprost ze wskazań do zastosowania tego rodzaju terapii, czyli wszczepienia na stałe urządzenia wspomagającego pracę serca. Zwłaszcza w przypadku pacjentów z kardiowerterami-defibrylatorami (ang. Implantable Cardioverter Defibrillator, ICD), wyzwania wynikające zarówno z choroby podstawowej, jak i specyfiki układu, wymagają wyjątkowej czujności na stan emocjonalny pacjenta. Warto przypomnieć, że kardiowerter-defibrylator to urządzenie wszczepiane pacjentom zagrożonym nagłym zgonem sercowym (NZS) czyli mówiąc inaczej: nagłą śmiercią. Świadomość takiego zagrożenia jest sama w sobie bardzo trudna do przyjęcia. Terapia w postaci ICD, która ma chronić pacjenta przed skutkami nagłego zgonu sercowego, jest wprost bezcenna, ale to, jak działa, bywa dla pacjentów kolejnym wyzwaniem w procesie terapii. Kiedy serce pacjenta doświadcza groźnych dla życia zaburzeń rytmu lub przestaje bić i układ rozpoznaje takie zagrożenie, dostarcza terapię wysokoenergetyczną, żeby pobudzić serce pacjenta. Pacjenci określają te interwencje układu jako „strzały”, „kopnięcia” prądem. Ta terapia bywa przez dużą część pacjentów odczuwalna, wręcz bolesna i problemem emocjonalnym z tym typem układów bywa strach przed kolejnym takim zdarzeniem i bólem związanym z wyładowaniem ICD, które może nastąpić w przyszłości.
ICD bywa nazywane przez pacjentów „aniołem stróżem”. Wydaje się, że to niełatwy „patron”…
Rzeczywiście, najczęściej pacjenci po wyładowaniach kardiowertera-defibrylatora doceniają, że urządzenie uratowało im życie i nazywają swój układ „aniołem stróżem” albo „przyjacielem”. Jednocześnie jednak boją się sytuacji, w której doszłoby do ponownego wyładowania wysokoenergetycznego. Tym bardziej, że nie da się przewidzieć kiedy i gdzie ono nastąpi. Bywa, że część pacjentów po doświadczeniu wyładowania kardiowertera-defibrylatora boi się wychodzić z domu, prowadzić dotychczasowe codzienne aktywności. To trudna sytuacja i w takich przypadkach konieczne jest wsparcie lekarza prowadzącego, psychologa lub psychiatry. W takich przypadkach nie pomoże, gdy powiemy pacjentowi: niech się pan/ pani cieszy, że urządzenie pana/ panią uratowało! Pacjent może nawet rzeczywiście po części się „cieszyć” – w rozumieniu: doceniać, że żyje, niemniej sytuacja była trudna, nierzadko traumatyczna i zaważa na dalszym życiu pacjenta i jego jakości.
Na czym w takiej sytuacji będzie skoncentrowana terapia?
Mówić najogólniej: na poprawie stanu emocjonalnego pacjenta oraz jakości jego życia. Jako psycholog na co dzień pracujący z pacjentami z zaburzeniami rytmu serca często zaczynam pracę od zaproponowania pacjentowi adekwatnego rodzaju terapii, na przykład z nurtu poznawczo-behawioralnego. Bywa, że patrząc na potrzeby pacjenta czy widząc jego życie w szerszym kontekście podejmuję rozmowy na temat terapii humanistycznej lub systemowej, jeżeli okazuje się, że kwestie rodzinne mogą być kluczowe dla funkcjonowania pacjenta. Niezależnie jednak od wybranej metody pacjent w procesie terapii uczy się takiego sposobu działania, myślenia i reagowania emocjonalnego, który pomaga mu realizować określone cele w życiu i być sobą takim, jakim on chciałby być – oczywiście przy zachowaniu zasad bezpieczeństwa wynikających z ograniczeń schorzenia podstawowego. W określonych sytuacjach warto, aby pacjent z zaburzeniami rytmu serca skorzystał z pomocy lekarza psychiatry. Osobom doświadczającym nasilonych trudności emocjonalnych, takich jak objawy depresyjne lub zaburzenia lękowe albo odczuwających symptomy stresu pourazowego (na przykład po wyładowaniach ICD) pomagają odpowiednio dobrane leki zmniejszające poziom lęku, regulujące nastrój lub sen. Chciałabym przy tym podkreślić, że leczymy ludzi, którzy mają daną chorobę a nie chorobę jako taką. Jeżeli przyjmiemy taki sposób widzenia, to nasze zachowanie wobec pacjentów będzie inne, niż gdybyśmy podchodząc do człowieka mieli w głowie taki schemat: leczymy chorobę. My leczymy osobę. Przychodzi do nas człowiek ze swoimi potrzebami, myślami, pytaniami, wątpliwościami. Choroba jest „aż” i jednocześnie „tylko” częścią życia pacjenta. Staramy się nadać wszystkiemu właściwe proporcje.
Pani Doktor, bardzo dziękuję za ciekawą rozmowę.
Rozmawiała Marta Sułkowska