Dwie trzecie z 1,2 miliona chorych z niewydolnością serca to osoby z chorobą niedokrwienną serca i po zwale serca. Większość z nich za późno trafiła do szpitala. Jak koronawirus wpłynął na sytuację pacjentów i jaką rolę w poprawie rokowań chorych z zawałem serca mają kampanie świadomościowe, mówi prof. Mariusz Gąsior, kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii SUM.

Panie Profesorze, w marcu i kwietniu bieżącego roku Polskie Towarzystwo Kardiologiczne alarmowało, że epidemia COVID-19 zagraża zdrowiu i życiu pacjentów z zawałem serca, którzy boją się zgłaszać do szpitali. Jak sytuacja wygląda dziś?

Warto zacząć od stwierdzenia, że zawał serca to problem o znaczącej skali: w Polsce rocznie z powodu zawału serca hospitalizowanych jest nawet 87 tys. osób. W pierwszym okresie epidemii COVID-19 obserwowaliśmy w naszym szpitalu spadek leczonych pacjentów z ostrym zespołem wieńcowym, w tym z zawałem serca, nawet o 20-25 procent, jeśli chodzi o porównanie analogicznych okresów z lat 2019 i 2020. W ostatnim czasie obserwujemy jednak znaczącą poprawę. Chorzy ponownie pojawiają się na izbach przyjęć i na ostrych dyżurach. W naszym ośrodku w trakcie dyżuru zgłasza się średnio 5-7 osób z nagłymi problemami kardiologicznymi. Są to chorzy z bólem w klatce piersiowej i podejrzeniem zawału serca, chorzy z dusznością, kołataniem serca czy podwyższonym ciśnieniem tętniczym. Oczywiście dodatkowo przyjmujemy chorych z zawałem serca transferowanych przez system ratownictwa medycznego z miejsca zachorowania, przekazywanych z innych szpitali czy lecznictwa ambulatoryjnego. Widzimy, że lęk pacjentów przed szpitalem zmniejszył się. Prowadzone działania świadomościowe były w tym zakresie znaczącym wsparciem.

Czego obawiali się pacjenci?

W początkowym okresie pandemii pacjenci byli zaniepokojeni kolejnymi statystykami dotyczącymi wzrastającej liczby zakażeń. Dodatkowo słyszeli o przypadkach stwierdzania ognisk COVID-19 w placówkach opieki i ośrodkach ochrony zdrowia, głównie w domach pomocy społecznej i szpitalach. Z relacji chorych wiemy, że stawali przed bardzo trudnym wyborem: odczuwali dotkliwe objawy, które mogły świadczyć o zawale serca, ale jednocześnie obawiali się przyjazdu do szpitala, gdzie w ich przekonaniu istniało realne zagrożenie zakażenia koronawirusem. Pacjenci obawiali się zachorowania i trudnych do przewidzenia powikłań infekcji. W marcu i kwietniu lęk przed COVID-19 często zwyciężał z decyzją o zgłoszeniu się do ośrodka. Dane sytemu Państwowego Ratownictwa Medycznego pokazują, że w marcu i kwietniu bieżącego roku liczba wezwań pacjentów z bólem w klatce piersiowej spadła o kilkanaście procent. W tym okresie notowaliśmy także spadek liczby hospitalizacji chorych z zawałem serca bez uniesienia odcinka ST o około 40 procent. To ogromna liczba.

Jak sytuacja wyglądała w innych krajach?

Skala obserwowana w Polsce była porównywalna z sytuacją obserwowaną w tym okresie w krajach takich jak: USA, Francja czy Włochy, ale trzeba brać pod uwagę niewspółmiernie większe nasilenie pandemii, jakie w omawianym okresie panowało we wspomnianych państwach. Ponieważ tendencje w różnych krajach były porównywalne, okazało się, że to strach był czynnikiem decydującym dla spadku zgłaszalności pacjentów do szpitali – niezależnie od aktualnego stopnia nasilenia epidemii. Aby przekonać pacjentów, że w przypadku zawału serca nie wolno zwlekać z wezwaniem pomocy, zainaugurowano kampanię „NIE #zostańwdomu z zawałem”, prowadzoną pod auspicjami Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Na czym polegały działania?

Eksperci PTK, lekarze klinicyści ze wszystkich regionów Polski, przekonywali pacjentów, że ryzyko ciężkich powikłań nieleczonego zawału serca jest wielokrotnie większe niż ryzyko zakażenia koronawirusem w szpitalu. Informowaliśmy opinię publiczną o tym, jak przygotowane są ośrodki podejmujące terapię pacjentów z zawałem serca. Opowiadaliśmy, jak krok po kroku wyglądają procedury i weryfikacja pacjentów pod kątem infekcji COVID-19. Chodziło o to, by pacjenci nie obawiali się, że będą leczeni z innymi chorymi, którzy być może będą zakażeni koronawirusem. Edukowaliśmy, z jakimi objawami nie wolno zwlekać i gdzie szukać pomocy w przypadku wystąpienia niepokojących symptomów. W kampanii wykorzystano popularny w tym okresie hasztag #zostańwdomu, który przekształcono w hasło kampanii „NIE #zostańwdomu z zawałem”. Szacowane dotarcie informacyjne do blisko 20 milionów odbiorców za pomocą audycji radiowych i telewizyjnych, artykułów prasowych i internetowych oraz komunikacji prowadzonej w przestrzeni mediów społecznościowych przyniosło spodziewany efekt: pacjenci na nowo zgłaszają się do ośrodków.

Czy w rzeczywistości w trakcie pandemii liczba zawałów faktycznie nie spadła?

To dobre pytanie. W pierwszym okresie pandemii COVID-19 ludzie zostali w domach, nie chodzili do pracy. Być może odczuwali z tego względu nieco mniej stresu, może rzadziej dochodziło u nich do niekontrolowanych wzrostów ciśnienia tętniczego. Nie możliwe było branie udziału w dużych imprezach. Być może ograniczono stosowanie używek. Ekstremalna aktywność fizyczna uległa znaczącemu zmniejszeniu. Te wszystkie czynniki mogły wpłynąć na ogólny spadek liczby zachorowalności na zawał serca w omawianym okresie. Dziś jednak trudno o tym przesądzać. Nie zmienia to jednak faktu, że zapewne w najbliższym czasie zaobserwujemy zwiększoną liczbę pacjentów z przebytym nieleczonym zawałem serca. W takich przypadkach poważnym wyzwaniem będą powikłania.

Dlaczego są groźne?

W początkowym okresie zawału serca choremu grozi zatrzymanie krążenia i nagły zgon sercowy. Im dłuższy czas od początku bólu zawałowego do zastosowania procedur angioplastyki wieńcowej, tym większe ryzyko martwicy serca i rozwoju niewydolności serca. Wiadomo, że największą korzyść terapeutyczną przynosi wczesne leczenie za pomocą procedur angioplastyki, które zwiększa szansę na przeżycie i zmniejsza częstość występowania niewydolności serca. Preferowany czas od rozpoznania zawału do angioplastyki nie powinien przekraczać 60-90 minut. Czasy opóźnień traktowane są jako wskaźnik jakości opieki w zawale serca, dlatego skrócenie czasów opóźnień jest celem ratującym życiem. To był temat przewodni kampanii świadomościowej„Zawał serca – czas to życie!”, którą realizowaliśmy. Co czwarty zgon w zawale serca dotyczy fazy przedszpitalnej. To krytyczny moment leczenia i jej właśnie poświęcona była ta kampania.

Jakie działania zrealizowano?

W ramach prowadzonej przez około rok kampanii realizowanej przez Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu pod patronatem honorowym Małżonki Prezydenta RP Agaty Kornhauser-Dudy oraz Ministerstwa Zdrowia przeprowadziliśmy dwa sondaże: wstępny i badający wyniki prowadzonej kampanii. Zapytaliśmy reprezentatywną grupę ankietowanych, co może oznaczać ból w klatce piersiowej. Świadomość tego zagadnienia w odniesieniu do zawału serca wyjściowo była wysoka (63,5 proc.), a w efekcie prowadzonych działań dodatkowo zwiększyła się o 13 procent. Pytaliśmy, jak ankietowani zachowaliby się, czując ból w klatce piersiowej. Znamienne, że ponad połowa chorych deklarowała, że szukałaby pomocy medycznej, a wskaźnik ten dodatkowo wzrósł wskutek prowadzonych działań świadomościowych. Co więcej, respondenci wiedzieli, pod jaki numer telefonu należy zgłosić wezwanie pomocy. Analogicznie, spadł odsetek osób, które zaznaczały, że w przypadku wystąpienia bólu w klatce piersiowej próbowałby „przeczekać” objawy. Na pytanie o to, jak szybko zareagowaliby w przypadku bólu w klatce piersiowej, „natychmiast” odpowiedziała jedna czwarta i jedna trzecia ankietowanych (odpowiednio w fazie przed kampanią i po jej realizacji). To kolejny argument przemawiający za tym, że pacjenci na ogół wiedzieli, jak należy postąpić, gdy pojawią się objawy zawału serca. Niestety, w pierwszych tygodniach pandemii lęk przed koronawirusem był silniejszy.

Do kogo skierowane były działania świadomościowe?

Kampanie adresowaliśmy do pacjentów, ale także do systemu. Jeśli chodzi o pacjentów, skoncentrowaliśmy się zwłaszcza na grupach szczególnie zagrożonych opóźnieniami w leczeniu zawału serca: osobach po 65. roku życia, zamieszkałych na terenach wiejskich, pacjentach z cukrzycą, z pierwszym zawałem i kobietach. Nie mniej istotne były działania skierowane do systemu. Okazuje się bowiem, że około jedna trzecia chorych z podejrzeniem lub zawałem serca jest transportowana do najbliższego ośrodka. To dobrze, o ile posiada on zaplecze do interwencyjnego leczenia zawału serca. Jeśli ośrodek nie posiada odpowiedniej pracowni, pacjent musi zostać odesłany do innej placówki – najczęściej już inną karetką. To oznacza kolejne dobre kilkadziesiąt minut i więcej zwłoki w podjęciu niezbędnej terapii. Paradoks polega na tym, że Polska jest wiodącym krajem w Europie, jeśli chodzi o liczbę wykonywanych zabiegów pierwotnej angioplastyki w zawale serca. Niestety, nie przekłada się to na szybkość ich zastosowania. W Polsce czas od wystąpienia objawów zawału serca do zastosowania procedury PCI (ang. percutaneous coronary intervention – przezskórna angioplastyka wieńcowa) to średnio 260 minut. Tymczasem w Szwecji mediana w tym obszarze wynosi już tylko około 170 minut, a w Holandii zaledwie 150 minut.

Czy zdaniem Pana Profesora konieczne są kolejne działania edukacyjne w dziedzinie kardiologii?

Schorzenia sercowo-naczyniowe stanowią ponad 40% proc. wszystkich przyczyn zgonów Polaków, w tym pierwsze niechlubne miejsca zajmują choroba niedokrwienna z zawałem serca i niewydolność serca. Nie ma więc wątpliwości, że w obszarze chorób sercowo-naczyniowych warto kontynuować działania świadomościowe. Na dziś najważniejszy przekaz brzmi: „Pacjenci po wypracowaniu odpowiednich procedur są bezpieczni w szpitalach kardiologicznych i nie muszą obawiać się dzwonić po pogotowie”. Ważne, byśmy nadal kontynuowali edukację pacjentów w zakresie odpowiednich reakcji przy podejrzeniu zawału serca. Dodatkowo konieczna jest ścisła współpraca systemu ratownictwa medycznego z ośrodkami kardiologii inwazyjnej w celu możliwości podjęcia jak najszybszej terapii przy pomocy pierwotnej angioplastyki wieńcowej. W moim przekonaniu przesłanie kampanii „NIE #zostańwdomu z zawałem” będzie aktualne także po wygaśnięciu pandemii. Niezależnie od tego, czy jest koronawirus czy nie, musimy zrobić wszystko, by przyspieszyć czas do podjęcia interwencyjnego leczenia zawału serca. Mamy w Polsce fantastycznie wyszkolonych kardiologów, pielęgniarki i techników – zarówno w pracowniach interwencyjnych, jak i na oddziałach kardiologicznych, odpowiednie zaplecze logistyczne i infrastrukturalne, bardzo dobry program KOS-zawał dotyczący fazy poszpitalnej. Dopracowania wymaga jednak okres przedszpitalny w leczeniu zawału serca  ze zmniejszeniem opóźnień w zastosowaniu procedur angioplastyki wieńcowej, które należą do najdłuższych w Europie. Leczymy najnowocześniej, ale za późno. To jeden z obszarów wymagający intensywnych działań świadomościowych.

Rozmawiała: Marta Sułkowska

Pin It on Pinterest

Share This